Katarzyna Wojtczak i Martyna Miller ze społeczności DOMIE były rozmówczyniami piątej Rozmowy. Mówimy o gościnności, o pracy ze starym budynkiem jako narzędziem i dziełem sztuki oraz o potrzebie tworzenia społeczności wokół projektu.
Jak udaje Wam się prowadzić DOMIE, kiedy jesteście poza Poznaniem?
DOMIE działa jako niezależny projekt, emancypuje się jako osobny byt. Łącznie DOMIE tworzą dwadzieścia dwie osoby. One organizują tam życie, czują się odpowiedzialne za przestrzeń, przygotowują swoje wydarzenia, wystawy, performance. My jesteśmy w rozjazdach i chcemy, żeby ludzie czuli, że to też jest ich przestrzeń i maja kolektywną odpowiedzialność za nią. Dodatkowo chcemy, aby miasto czuło się odpowiedzialne za projekt jako patron kulturowy, właściciel budynku, jednocześnie rozumiejąc co w ramach DOMIE robimy. Wielokrotnie zdarzało nam się tłumaczyć nasze działania, bo funkcjonujemy jako NGO, więc powinniśmy wpisywać się w pewne ramy. Chodzi nam o zastanowienie się nad modelem uprawiania sztuki, nad tym jak łączyć przestrzeń wystawiennicza z pracownią, przestrzeń prywatną i półprywatną, gdzie się gotuje i rozmawia, ale też odbywają się wydarzenia. Od początku myślimy nad modelem stałej formy współpracy z miastem, wydziałem kultury i osobami, które się gromadzą wokół projektu. Staramy się działać w bardziej dynamicznej, płynnej formie, nie zamykając tego co robimy w ramach wniosków i zadań. W miastach często nie ma myślenia o alternatywie w kulturze, przez co obserwuje się wiele nierealnych lub niedopasowanych projektów.
Mimo wszystko Poznań zawsze wydawał mi się dość otwartym miejscem.
Tak, wydział kultury jest otwarty i pomocny, mimo to musimy włożyć sporo pracy w przypominanie o naszym sposobie funkcjonowania, który odstaje nieco od normy, bo z perspektywy papieru wszystko wygląda tak samo. Zmiany już się dzieją i mamy nadzieję niedługo nadejdą. Być może właśnie pandemia pozwoliłam tematom, którym zajmujemy się od dawna, bardziej wybrzmieć. Nagle okazało się, że przestrzeń domowa jest przywilejem, a nie oczywistością jak wcześniej myśleliśmy. Formy spędzania czasu z innym człowiekiem są bardzo ważna rzeczą, której nam brakuje, kiedy jesteśmy jej pozbawieni. Do tego dochodzą kwestie prekariatu i nomadyzmu, które też wybrzmiały, bo ludzie nie mogą się poruszać w sposób swobodny. Są to realne problemy, wiążące się z bardzo wieloma wątkami, które odrzucane są na wysokich szczeblach politycznych. Chociażby kwestie ekologiczne czy socjalne i egzekwowanie praw człowieka. Prawo do mieszkania jest jednym z nich.
Czego w tym kontekście nauczył Was kryzys pandemiczny? Po części już zahaczyłyśmy o to pytanie. Tematy, które są dla Was ważne, unaoczniły się jeszcze bardziej i są obecne w ogólnym dyskursie.
Dokładnie, ludzie zaczęli pomagać sobie nawzajem. Kolektywność i myślenie o odpowiedzialności społecznej i współpracy stały się częścią publicznej dyskusji. To są rzeczy o których my rozmawiamy od początku DOMIE. Jednak często z naszego doświadczenia wynika, że nawet rozmawiając o tym z urzędem czy z prezydentem miasta, nasze słowa brzmią dosyć naiwnie. Nie są to poważnie traktowane kwestie. Wiele razy rozmawialiśmy o tym, że pandemia stworzyła przestrzeń dla tych tematów, które my poruszamy, a które nie są wygodne, bo trzeba się obnażyć. Dzięki temu DOMIE zyskało nowe platformy, sposoby komunikacji i możliwości dialogu o doświadczeniach innych osób. Z drugiej strony pandemia zabrała też środki, mimo że poznański urząd zadbał o to, by fundusze na kulturę nie spadły zbyt mocno. Zależy nam na organicznym rozwoju projektu. Do tej pory udaje nam się balansować pomiędzy niezależnym działaniem a miejskim dofinansowaniem, chociaż oczywiście dobrze jest mieć wsparcie, które wiąże się z poczuciem bezpieczeństwa. Akurat dwa dni temu miasto wycofało się z remontu budynku, na który mieliśmy dostać środki w zeszłym roku. Dostałyśmy propozycje zmiany miejsca, ale nie chcemy tego. DOMIE jako budynek jest samo w sobie narzędziem, dziełem sztuki. Pracujemy z jego formą, ważne dla nas jest to, że w naszym budynku mieścił się kiedyś Fotoplastikon poznański. Z tym miejscem łączy się wiele historii ludzi, którzy chodzili tam na randki czy pierwszy raz widzieli żyrafę na fotografii, więc chcemy walczyć dalej o ten budynek.
Jaki stosunek do miejsca mają sąsiedzi DOMIE? Czy jest jakiś odzew na Wasze działania?
Nie mamy za bardzo odzewu ze strony sąsiadów. Jest jedna pani, która chciałaby hodować rośliny w naszym ogrodzie i ogólnie się nim zajmować. Chciałybyśmy do tego doprowadzić, ale też nasz teren spełnia funkcję dzikiego parkingu dla sąsiadów. Docelowo myliśmy o tym, że coś trzeba będzie zrobić z tym terenem. Na razie musimy zwalczyć problem, który narósł przez ostatnie piętnaście lat, kiedy teren był nieużywany, czyli obecność osób w kryzysie alkoholowym i przyzwyczajenia, które przez ten czas powstały, aby na naszym terenie spędzać czas na piciu alkoholu. Nie jest to łatwe miejsce do działań. Budynek nie jest wyremontowany ani ogrodzony, więc swoim stanem zachęca do tego typu skojarzeń i zachowań.
Dla Art Inkubatora budynek też jest bardzo ważnym aspektem projektu. Chciałabym się Was zapytać o doświadczenie w pracy ze starym budynkiem. W jaki sposób pracujecie z historią swojej lokalizacji i dynamicznymi zmianami, ale też czym jest dla Was gościnność w takim miejscu?
Odkryłyśmy dość szybko, że trudno jest pokazywać sztukę osób mało znanych i zapraszać publiczność do oglądania i komentowania ich sztuki. O wiele mniej osób przychodzi na wystawę zagranicznych artystów nie znanych w Polsce. Zobaczyłyśmy, że tak jest na przykładzie pierwszego roku rezydencji, na które zaprosiliśmy same kobiety i większość z nich z poza Polski. Wyjątkiem była Adelina Cimochowicz, na której wystawę przyszło o wiele więcej osób niż na pozostałe razem wzięte. Zastanawiamy się z czego to wynika. Czy ludzie nie potrzebują czegoś nowego?
Inny aspektem jest historia tego jak zaczął się projekt. Jako artystki poznałyśmy na swojej drodze wiele życzliwych osób i zaczynając DOMIE oczywiste było, że chcemy też współpracować z tymi ludźmi. W ten sposób tworzy się energię domu, miejsca, które jest ciepłe i życzliwe. W trakcie zorientowałyśmy się, że układa się to w całość. Każda z rezydentek ma skomplikowana tożsamość kulturową, mają osobiste historie migracyjne, żyją pomiędzy, są związane z queerem albo zaangażowane politycznie.
Kwestia domu, zamieszkiwania, dzielenia go, przepisywania na nowo jest dla nich wszystkich wspólna i istotna. Do tej pory wokół DOMIE gromadzą się takie osoby. Staramy się wychodzić do ludzi i być dla nich. Przez to pojawiają się różne tematy, które są wypadkową zainteresowań wnoszonych przez ludzi, sytuacja jest dynamiczna. DOMIE jest otwarte dla wszystkich. Mamy tu dwie przestrzenie: semi-prywatną i semi-publiczną i każdy może z nich skorzystać. Dużo projektów powstało przez to, że osoby same się do nas zgłaszają i proponują wydarzenia, które wszystkie są pod dachem DOMIE.
Jest to ciekawe i ważne właśnie w kontekście tego, że wypełniacie lukę pomiędzy sektorem prywatnym a publicznym, w której artyści mogą poczuć się dobrze i poeksperymentować ze swoją praktyką.
Wydaje się, że od początku osoby związane z projektem czują się dobrze w naszej przestrzeni i wiedzą, że jesteśmy otwarte na różne działania. Dobrym przykładem jest performatywny ślub pary jednopłciowej Dylana Kerr i partnera. Ważne jest dla nas poczucie bezpieczeństwa, szczególnie w kontekście obecnej sytuacji politycznej w Polsce względem środowiska LGBTQ+.
DOMIE to 400 metrów kwadratowych przeznaczonych na eksperymenty artystyczne. Znajduje się tu przestrzeń studyjna i wystawiennicza, przestrzeń do pracy z dźwiękiem, rekreacji i zakwaterowania. Budynek podlega swobodnej i ciągłej transformacji, sam w sobie stając się medium artystycznym i prowokując do aktywności site-specific. DOMIE zaprasza wszystkich i każdego, kto wierzy w ideę otwartości, bez względu na swój kapitał kulturowy, pochodzenie, narodowość, płeć, wiek itp.